Blog

Enthusiastically impact plug-and-play value afters market models

Z czym musiałam się zmierzyć otwierając Klub Malucha i Przedszkole Niepubliczne

W 2012 roku moje życie postawiło mi wielki znak zapytania. Czym zajmiesz się zawodowo? Kim Ty w ogóle chcesz być?

Jest wrzesień 2012 roku. Studiuję na pierwszym roku studiów magisterskich. Mam roczne dziecko, dużo pomysłów i nie mam pracy. Jeszcze będąc w ciąży poznałam na forum dla przyszłych mam – Monikę. Monika z wykształcenia jest nauczycielką wychowania przedszkolnego – to dzięki niej dowiedziałam się o istnieniu klubów dziecięcych. Początkowo myślałam, że to zwykła kawiarnia dla matek z dziećmi. Zaczęłam czytać, szukać i pytać. Podjęliśmy z mężem decyzję – DZIAŁAMY!

Studiowałam administrację publiczną. Kierunek wybrany przez 19 latkę –„ bo coś studiować trzeba”. Marzyłam o psychologii, ba! Nawet o patologii! Nigdy nie chciałam zostać nauczycielem, dyrektorem ani nikim związanym choć w najmniejszym szczególe z edukacją. Przez ponad 20 lat moja mama była dyrektorem szkoły i nauczycielką – to zdecydowanie wpłynęło na moją decyzję o tym, że nie chcę tracić nerwów i zdrowia na taką orkę na ugorze.
Kluby dziecięce mogą prowadzić osoby, które nie mają wykształcenia pedagogicznego. „Świetnie!”- pomyślałam szybko przerzucając strony ustawy żłobkowej. Nie mam wykształcenia, ale przepisy mówią o tym, że wystarczy zatrudnić osobę z kwalifikacjami.
„Pal licho!” – zatrudnię kilka osób i będę tam na co dzień, ale bez sentymentów lub innych spoufalań z tym miejscem. Będę codziennie z Zosią, ale będę wyłącznie zarządzać. Życie miało zweryfikować tą wizję już niebawem.

Zderzenie z rzeczywistością

-Co mnie obchodzi, że Pani chce otworzyć klub malucha?
-Klub dziecięcy.
-Nieważne. Czego Pani chce ode mnie?
Urzędniczka zdeptała moje naiwnie życzliwe podejście do jej osoby. Nikt nie miał pojęcia o czym ja mówię. Z naszej mieściny do najbliższej takiej działalności było od 50 do 100 kilometrów. Byłam pierwszą osobą, która uwierzyła w swój los na loterii. Kobieta, z którą przyszło mi się zmierzyć nie zbyła mnie. Mimo trudnego początku nasza współpraca układa się dobrze do dzisiejszego dnia.

Kiedy ja studiowałam ustawę żłobkową – ona – dzwoniła do innych gmin, do znajomych w innych miastach i … zaprosiła mnie na rozmowę po kilku tygodniach by uświadomić mi kilka spraw. Tu pełne zaskoczenie bo każdy nastawiał mnie negatywnie. „Urzędnik Twój wróg!” – taką mantrę wypowiadał każdy kto pytał o postępy, które nie chciały być tak spektakularne jakbym tego oczekiwała.
Wrócę do przepisów. Ustawa. Ja – student administracji nie potrafię zupełnie czytać ustaw. Te 10 czy 15 stron męczę jak replay podczas słuchania ulubionej piosenki. Czytam wciąż od nowa.

„Nic nie rozumiem! Boże, co ja robię!” – w głowie wiła się wciąż ta myśl powodując migrenę lub ból brzucha. Czas nas naglił – dlatego trzeba było zacząć poszukiwania lokalu. Kolejną kłodą jaką pod nogi rzuciły mi przepisy była cała litania wytycznych – ułożenie kontenerów, naświetlenie placu zabaw, naświetlenie Sali światłem dziennym, miejsca parkingowe, część brudna i czysta zaplecza – wtedy brzmiało to jak zaklęcie rzucane przez złą macochę. Dzisiaj rozumiem każdy z tych przepisów i nie buntuję się przeciwko sanepidowi, straży czy oświacie.

Tak musi być by dzieci były bezpieczne, ale wyobraź sobie sytuację – mąż budowlaniec ma 1,5 miesiąca by zrobić Ci remont w lokalu, który jako jedyny z osiągalnych dla twojego budżetu jest dostępny na „już” inaczej ktoś Cię uprzedzi a facet wynajmie go szybszemu. Czas! Czas jest nieubłagalny, nie możesz go kupić a przy otwieraniu własnej działalności brak go każdego dnia. Przepisy były nieugięte a architekt, który starał się dostosować lokal do wytycznych zawartych w różnych rozporządzeniach zaczynał bezradnie rozkładać ręce.

Lokalu nie da się uciągnąć. Większe metraże to zabójcze koszty, które trzeba ponieść jeszcze przed otwarciem. Nikt nie będzie czekał aż wyremontujesz lokal pod siebie nie płacąc w tym czasie czynszu. Biegałam z urzędu do urzędu, z urzędu na autobus do Krakowa by ukończyć kurs kwalifikacyjny, bez którego nie mogłabym pracować w klubie dziecięcym.

„Zaginęły podczas wojny…”

Do projektu realizowanego przez architekta należało załączyć dokumenty, których właściciel nie posiadał. Lokal był usytuowany na osiedlu, w budynku wielorodzinnym gdzie dolna część była ‘usługowa’. Dokładnie rzecz ujmując lokal był ‘handlowo – usługowy’ . To okazało się kluczowe choć wtedy była to dla mnie zwykła nazwa określająca użyteczność 80 kilku metrów powierzchni. Chcąc otworzyć daną działalność musimy wiedzieć, lub zapytać mądrą osobę (ja miałam architekta) czy wystarczy lokal dostosować czy należy zmienić sposób użytkowania.
Jaka jest różnica dla laika?

Dostosowanie to procedura o wiele szybsza, zmiana sposobu użytkowania wymaga obszerniejszej dokumentacji, wyciągów z ksiąg wieczystych, potwierdzeń, że w planie zagospodarowania przestrzennego dopuszczalne jest prowadzenie takiej działalności. Po raz kolejny – CZAS. Dostosowanie nie jest objęte terminem złożenia, rozpatrzenia i kontroli starostwa. By czas zaczął działać na naszą korzyść musieliśmy ruszyć głową.

Pojawił się bowiem problem dotyczący tego czym jest ten Klub dziecięcy? Skoro lokal jest handlowo – usługowy to moja działalność również musi mieć taki charakter, ale… jak tego dowieść? Gdybym chciała otworzyć sklep w tym lokalu – nie byłoby najmniejszego problemu. Wnoszę lady, towaruje się i działam w przeciągu tygodnia. Dzieci to temat ważny bo należy zapewnić im maksymalne bezpieczeństwo. Musiałam dowieść, że będę świadczyć usługi opieki nad dziećmi. To niestety nie dla każdego było takie oczywiste. Pomoc odnalazłam w GUS-ie, o którym wcześniej nie miałam zielonego pojęcia. Główny Urząd Statystyczny zakwalifikował moją działalność jako usługi po tym jak zwróciłam się do nich z pisemną prośbą. Co zaskakujące była to najszybciej załatwiona sprawa podczas całej tej historii.

Kompletując dokumenty dla architekta musiałam udać się „szlakiem żebraczym” by odstać swoje w kolejkach, wypisać setki wniosków o udostępnienie danych i zjawić się pierwszy raz w sądzie.
Wy wydziale ksiąg wieczystych musiałam odnaleźć informacje na temat właścicieli dróg dojazdowych do lokalu. Mocno się zdziwiłam gdy okazało się, że właściciele trzech z czterech wymaganych dróg… „zaginęli podczas wojny”. Minęło 68 lat i nikt nie zainteresował się tą sprawą. Rozpoczynając moją „drogę krzyżową” nie myślałam nawet, że potrwa ona pół roku. Nie przyszło mi na myśl, że dopiero w czerwcu będę cieszyć się względnym spokojem. Rozpoczynając stwierdziłam, że to potrwa dwa, góra trzy miesiące. Po pierwszych 7 tygodniach upadłam pod ciężarem spraw do załatwienia, opłat, problemów i okrutnej zawiści.

Wytrwałość

To słowo powinien wytatuować sobie w widocznym miejscu każdy kto podjął decyzję o otwarciu własnej działalności. Jeśli dotrwasz do otwarcia – masz za sobą jakieś 20% drogi. Kolejne 20% do zyskania w następnych 2-3 latach. 100% to bardzo odległy cel. Nie osiągniesz go od razu, nie jest to możliwe. Każda firma potrzebuje czasu. Czasu na zaistnienie, zdobycie zaufania, wrycie się w świadomość społeczeństwa, znalezienie odbiorców i stabilne funkcjonowanie. Początek to orka na ugorze, której się nie spodziewałam. Ludzie odwracają się od Ciebie traktując Cię jak nowobogackiego bachora – nie wiedzą i nie widzą Twoich nieprzespanych nocy, czasu nad dokumentami kiedy dziecko powinno siedzieć na Twoich kolanach, godzin na praktykach i wykładach, długów finansowych i tych wdzięczności.

Stawianie czoła ZUS-owi, który musimy sami opłacać. Opłacanie faktur, na które często środków finansowych brakuje, przyjmowanie na swoje barki niepowodzeń to tylko nieliczne problemy, z którymi stykasz się na początku. Musisz zadać sobie jedno z najtrudniejszych pytań – jak bardzo tego chcę? Czy jestem w stanie przetrwać potencjalne porażki?
Jest ciężko. Należy pamiętać o drugiej stronie medalu. To, że bardzo chcemy doprowadzić nasz kreatywny pomysł do końca wcale nie znaczy, że będzie on obfitować w same pozytywne okoliczności. Własny biznes to nie miliony na koncie po pół roku istnienia na rynku. Własny biznes to nie wolne gdy go potrzebuję, ale nadzór nad firmą 24/h To nieustanne myślenie o rozwoju, doskonaleniu i byciu konkurencyjnym w swojej branży. Wszystkie porażki czegoś nas uczą. Nie można dać się im położyć na macie po pierwszym gongu. Zapytasz ile razy upadłam? Wiele.

Nie umiem już tego policzyć. Na przykład gdy po dwóch latach musiałam zamknąć Klub – głównie ze względów finansowych i logistycznych. Nie zakończyłam wówczas całkowicie działalności, ale czułam się jakbym piłą łańcuchową obcięła sobie jedną rękę. Te wszystkie przepłakane z niemocy noce, te wszystkie papiery, projekty, wszystko szlag trafił. Musiałam pogrzebać żywcem moją ciężką pracę. Nadszedł czas na to co jest nieuniknione gdy chcesz być przedsiębiorcą – rozwój. Musiałam ewoluować by się nie cofać, by nie wypaść z obiegu.

Zamknęłam oddział maluchów bo… pół roku wcześniej otwarłam przedszkole. Tak. To istne wariactwo! Ledwo podniosłam się po pierwszej krucjacie by zacząć kolejny raz tę samą drogę przez papirologię, setki teczek, upór mój i starostwa.

Sporo osób ostatnio zadało mi pytanie :

„Żałujesz decyzji o otwarciu przedszkola? Zrobiłabyś to jeszcze raz?”

Nie, nie żałuję. Takich rzeczy nie powinno się żałować. Każde nowe doświadczenie uczy nas czegoś o nas samych. Ja na przykład dowiedziałam się, że działanie pod presją wyzwala we mnie ogromny poziom adrenaliny i pobudza mnie do działania. Dowiedziałam się także, że nie każdemu można ufać. Nawet najbliższe otoczenie może być wrogo nastawione do jakiejkolwiek szansy na Twój sukces. Jeśli im się nie wiedzie to Tobie też nie powinno się wieść.

Posiadanie własnej firmy to z jednej strony same plusy bo czas nienormowany, bo wypłata zawsze satysfakcjonująca, bo nie ma nad Tobą kierownika, jesteś sam sobie sterem i wiatrem, zawsze masz czas na to co chcesz robić…. Jeśli masz swój biznes to wiesz jak okropną głupotą jest to co teraz piszę. Ważne to nie tracić nadziei na to, że będzie lepiej – bo będzie. Nie dziś, nie jutro ale będzie. Jasne, że są pozytywne strony własnej działalności. Choćby takie, że nie liczy się to skąd pochodzisz, jaki miałeś status materialny, czy masz wielkie plecy czy nikt Cię nie zna. Robisz to co kochasz i jeszcze Ci za to płacą, Twoje zdanie się liczy 😀 sam ustalasz reguły, masz wpływ na kierunek rozwoju firmy.

Życzę Ci powodzenia bo skoro tutaj trafiłaś to masz jakieś wątpliwości. Przyj przed siebie i rób to co kochasz!