Mając kilka lat zapragnęłam tańczyć. Tak mocno tego chciałam, że pamiętam to do dzisiaj. Poszłam na kilka spotkań organizowanych popołudniami, przyjęła mnie koleżanka matki, ale nie było chętnego na te odprowadzania. Za późno, za daleko, za mały efekt. Po co?
Miałam kilka lat więcej kiedy pozazdrościłam koleżankom z klasy pięknych rysunków. Siadałam w domu z moimi nowymi, pachnącymi nowością pastelami pentela, brałam kartki i malowałam… drzewa. Pamiętam wielkie białe korony drzew, które później traktowałam różem. Byłam zakochana w japońskich ogrodach wiśniowych, choć wtedy to był dla mnie zwyczajny obrazek różowego drzewa. No może nie tak bardzo zwyczajny bo w końcu skądś ta miłość musiała wynikać. Zaczęłam chodzić na kółko plastyczne. Miałam wspaniałą Panią Krysię, która sadzała mnie na zajęciach obok siebie i nigdy nie użyła wobec mnie słowa krytyki. Pokazywała jak wyjść z kryzysu, jak malować to co dziecko może mieć w głowie.
Byłam najmłodszym uczestnikiem, który był znienawidzony jak młodsze rodzeństwo kiedy potrzebujemy atencji rodziców. Wtedy przyszedł ten dzień, kiedy jakiś lokalny Durczok wtargnął na nasze zajęcia z kamerą wpuszczając film do lokalnej telewizji. Pamiętam jak sąsiadka skomentowała mnie wówczas jako nic nadzwyczajnego a pokazany w obiektywie kamery obrazek nazwał zwyczajnym bazgrołem. Plastyka trwała jeszcze jakiś czas, jednak w durny sposób utkwiły mi w pamięci słowa krytyki. Nic nie umiałam bo obrazek był bazgrołem. Mimo rozmów z panią Krysią wmawiałam to sobie wielokrotnie aż w to uwierzyłam. Zamiast mieć to w dupie i przeć dalej zawiesiłam się na jakimś wyśmiewnym haśle Zośki spod trójki, która niewiadomo co oglądała bo miewała lekkie fugi pamięciowe.
Życie różnie się układało. Dzieci lubią się buntować, ale także szukają sposobu ucieczki od trudnej rzeczywistości. Chciałam móc szybko biegać. Z fascynacją obserwowałam mężczyznę, który każdego wieczora przebiegał obok bloku w którym mieszkałam i myślałam jakie to musi być przyjemne. Nogi niosą go szybko przed siebie. Nie martwił się tym co powiedzą inni. Ja nie chciałam nawet probować.
„Będziesz biegać? po mieście bez celu? Po co Ci to?”
Pomyślałam o tym, że wf nie jest moją mocną stroną. Nie zaczęłam biegać. Do dziś fascynują mnie biegacze 🙂
Takich sytuacji było wiele. Mniej lub bardziej poważne. Każda z nich sprowadza się do stwierdzenia „Co ludzie powiedzą?” (mam już przed oczami widok Pani Bukiet..)
Pamiętam otwarcie żłobka, później przedszkola. Stawałam na rzęsach jak umiałam. Każdą porażkę przyjmowałam podwójnie. Krytyka nie była konstruktywna. Była dla mnie totalną destrukcją. Ciągle żyło we mnie przeświadczenie, że lepiej nie podejmować ryzyka by nie narazić się na krytykę, śmiech.
Jak się nie wychylę to nikt nie będzie miał powodu by mnie oceniać.
Wczoraj wpadłam na dyskusję na forum przedsiębiorczych kobiet, dotyczącą niesienia brzemienia wstydu i potępienia z tytułu blogowania. Media promują blogerów jako jedno z ciał doradczych, testerów, darmowy risercz, który usprawnia wydanie opinii na tematy z różnych dziedzin życia. Niektórzy blogerzy robią z siebie totalne pośmiewisko nie orientując się nawet kto działa w branży, którą się rzekomo zajmują, ale niektórzy robią kawał dobrej roboty. Dla ludzi pokolenia naszych rodziców bloger to taki mały oszołom, który urwał się rodzicom ze smyczy lub był wychowywany bez smyczy, jako bezstresowe dziecko. Dla nas i naszych rówieśników bloger to domorosły celebryta, który na siłę próbuje zaistnieć.
Kierując się oczywiście tymi opiniami doszłam do miejsca, gdzie brakowało tylko snajpera, który miałby mnie ustrzelić a ja z majtkami pełnymi strachu stałam w ciemnym kącie, gdzie nie było już ucieczki.
Wykupiłam hosting, domenę i… czekałam. Wstyd. Co powiedzą ludzie. Nie będzie nikogo kto to przeczyta. Nie dam sobie rady. A jeśli będą wytykać mnie palcem? A jeśli napiszę o sobie za dużo?
Wtedy pomyślałam – fuck, mam tylko jedno życie. Czego mam się wstydzić?
Taka sama jestem w rzeczywistości jak wirtualnie. Czasem ujmę sobię co prawda kilka kilo ale kto to zauważy w sieci 😀
Założyłam sobie, że to miejsce będzie moim miejscem. Przeczytać o mnie może każdy, ale nie każdy musi tu zostać. Nie każdymusi mnie lubić i nie każdy musi rzygać tęczą i śpiewać mi hymny pochwalne- choć mąż mógłby robić to częściej.
Robię to dla siebie. By nie mieć za kilka lat niedosytu, który czuje teraz. Mogłam malować. Mogłam świetnie tańczyć i nie patrzeć z zazdrością na układy w Ju Ken Dens. Mogłam jeździć na rolkach, rowerze lub biegać. Nie zrobiłam tego i żałuję. Teraz brakuje mi motywacji i czasu.
Nie będę rzucać tutaj świetnych haseł projektantów marzeń. Nie ma to sensu.
Spełniam się i lubię to. Za kilka lat będę bardziej rozwinięta, zakorzeniona, będę mieć stałych odbiorców i pierdyliard UU. Póki co siedzę sobie w moim wypizdowie, nie kryję się po kątach, przyjmuje porażki na klatę i staram się sama szukać rozwiązań problemów z klientami. Stwierdzenie „Po co?” Zastąpiłam słowami „Chcę” i bezczelnie zabieram życiu to co chcę każdego dnia.
Swojej córce pokazuję, że może robić to co lubi bez obaw o słowa ludzi. I ten mały troll zachwyca mnie po raz kolejny swoją dorosłością kiedy mówi:” Nie przejmuje się tym co inni powiedzą, ja przecież coś robię i przejmować się mogę tylko tym co powie ktoś kto też umie tańczyć”.
Odkąd to usłyszałam żyję według jej przemyślenia. Jeśli coś robię to jedyną osobą, która może mnie ocenić i krytykować jest ktoś kto funkcjonuje jak ja. Kocha to co ja i ma za sobą potknięcia.
A opinie Kazka, Zośki czy innej postronnej osoby, która nie podjęła żadnej aktywności ani żadnego ryzyka – mam zwyczajnie w dupie. O!