Mamy dopiero połowę kwietnia a ja nie mogę przestać myśleć o minionych wakacjach. Zośka, która patrzyła na morze jak ja kiedy pierwszy raz je zobaczyłam. Stała i patrzyła. Tak po prostu. Dla niektórych to nic niezwykłego. Aaa tam polskie morze… pff.
Dla nas to było coś więcej. To nie tylko wakacje – ostatnie we troje. To także pierwsze wspólne wakacje i pierwsze od pięciu lat 10 dni, które spędziliśmy RAZEM. Nie było na to czasu by spędzić choć 2 dni wspólnie. Bo praca, bo szkoła, bo lekarz, wyjazd, bo mamo zostań z Zośką, bo przedszkole, bo klub bo ….. to nie nasza niechęć, to nie kwestia tego, że jakby się chciało… nie! Są sprawy, które musimy zrealizować by nie dać ciała. Ktoś powie a rodzina?!
Ale ten ktoś nie widzi, że niestety nie da się we dwójkę połączyć tego wszystkiego. Przez to właśnie czuję jak czas przelewa mi się przez palce a ja nie mogę go zatrzymać. Z naszym życiem jest jak z cieczą nieniutonowską. Kiedy jest przyjemnie to czas ucieka z dłoni a jak coś daje w dupę to akurat wtedy czas twardnieje, staje w miejscu i nie chce się ruszyć. No tak, do tego chyba już każdy z nas zdążył się przyzwyczaić.Kocham Sopot.
Po prostu.
Tak samo jak kocham patrzeć na morze.
Kocham. Niewiele mam takich miłostek, które są aż tak zwyczajne. Dla niektórych głupie lub bez większego sensu.
Co z tego, że Monciak śmierdzi, co krok wchodzimy albo do kebaba albo do budki z goframi.
(Jak to wakacje nad morzem bez gofera z dżemorem?:D)
Co z tego, że dojazd dla nas to 630 km i 12 godzin w aucie, w którym z tyłu zamontowana jest brzęcząco – gryząca opcja bodyguarda w ciele Zośki. Co z tego, że brzuch stawiał się co pół godziny i co z tego, że kolejka do tankowania gazu była dluga jak chiński mur…
Ważna była radość dziecka, które pierwszy raz miało możliwość spędzić czas z rodzicami od rana do nocy, radość rodziców którzy w końcu mogą nacieszyć się byciem rodziną.Wtedy pomyślałam, że życie jest podłe. Biegniemy za czymś każdego dnia, ciągle czegoś szukamy. Coś próbujemy osiągnąć. Jeśli ja czegoś nie zrobię to posypie się cała piramida zależności. Jeśli mąż nie pójdzie do pracy – wszystko się posypie. Odbywa się to często kosztem dzieci, czasu wolnego. Yyyy… czego? Jakiego czasu? Nie dajemy wystarczająco dużo siebie dziecku. Siebie. Tylko i aż siebie.
Bo przecież to nie kasa, nie drogie prezenty. To Wspólne obejrzenie filmu lub bajki, spacer, jazda na rowerze. Staramy się bardzo oboje by spędzić najmniejszą i najkrótszą chwilę z naszymi dziećmi. Niestety zazwyczaj są to krótkie chwile, albo krótkie w naszym odczuciu. Chciałabym więcej , częściej i dłużej móc spędzać spokojnie czas z dziećmi. Nie musieć martwić się zus – em, skarbówką lub zaliczeniami. Ironią w tym wszystkim jest przedszkole. Zanim zaszłam w ciążę każdy mówił – jak masz świetnie! Dziecko cały czas z Tobą i nie musisz jej nigdzie zostawiać z obcymi ludźmi. Teoretycznie nie. Ale praktycznie sprawa wyglądała tak, że gdyby nie czas spędzony z nią w przedszkolu – mogłabym wcale nie spędzać czasu z nią. Nie na moje życzenie, ale to ciągła praca. Jesteś osiągalny praktycznie 24/h. Tu nie ma znaczenia czy są święta, wakacje czy masz mega grypę.
Co więcej 'bardzo ważne urzędowe telefony’ odbierałam dzień po porodzie będąc jeszcze w szpitalu.
'gratulujemy, ale pojutrze prosze dostarczyć nam dokumenty….” 🙂
zanim kiedykolwiek pozazdrościsz komuś jego pracy pomyśl jakim kosztem odbywa się to wszystko.
wracając do głównego wątku – Wakacje były najwspanialszym czasem dla tamtej rodziny jaką byliśmy. Teraz jesteśmy doskonalsi o kolejnego członka rodziny. A nadchodzące wakacje?
Spędzimy je tam, gdzie w ubiegłym roku narodziło się prawdziwe szczęście 🙂