Blog

Enthusiastically impact plug-and-play value afters market models

Poród po raz drugi

Rok temu, nad ranem obudziło mnie … przeczucie. Nie zdążyłam otworzyć oczu a obok łóżka wybrzmiało złowrogie :”Mogę z wami spać?”. Zośka wpakowała się do łóżka a ja jak poparzona wyskoczyłam z niego. Jak na 80 kilowy worek treningowy było nieźle. Wyskoczyłam jak Małysz z telemarkiem. Ocknęłam się i stwierdziłam.. hmmm… no chyba odchodzą mi wody.
Ee nie. To tylko sen. Jednak skurcze były dość mocne i ich częstotliwość nie wskazywała na to by miały minąć.

Nie! Dziś nie rodzę!

Nie, nie obudziłam męża i nie pognałam na złamanie karku do szpitala.
Pomyślałam, że pewnie mały się obraca, to te słynne ‘przepowiadające’ a ja pojadę 60 km do szpitala i wrócę szybciej niż wyjechałam.
Bez przesady! Jest niedziela!
Obudzona po 2 godzinach snu o 4:30 miałam Nerwa na cały świat. Z lekką nutką niepewności, bo przecież termin mam na jutro, przez głowę przebiegło mi jak mała zwinna i chytra myszka – a może ja rodzę?

Nieee! Bez kitu! (A może i z kitem…?)
Odpaliłam fb, rzuciłam w grupie hasło – chyba jednak nie urodzę ostatnia!
Koleżanka próbowała wirtualnie zasadzić mi kopa w tyłek bym wreszcie ruszyła się do szpitala. Ja po 4 wizycie w toalecie, 6 prysznicach i contracterze, który pokazywał mi skurcze co 5 minut… stwierdziłam, że jeszcze… nie…
Oszzz kuwa…

ODESZŁY MI WODY!

Co ja zrobiłam? Jak ja mam to zatrzymać? Ja jeszcze nie chcę rodzić! Nie dzisiaj! Nie !
Przecież dzisiaj mam oglądnąć wieczorem serial!
Jutro mam dokupić rzeczy do torby!
Iwur wracaj!
Korkuj się!
Nie ma żartów!
Nie w niedzielę!
Przecież w niedzielę się nie rodzi!
Lekarze mają wszystko w dupie, nikogo nie ma na oddziale,
cholera!

Czuję, że ktoś ma właśnie w rękach moją lalkę voo-doo i wbija mi gwoździe kolejowe …wszędzie! Brzuch po 9 miesiącach w końcu się porusza i żyje własnym życiem a pod moją skórą żyje obcy, który właśnie próbuje się wydostać za wszelką cenę.

Komu w drogę, temu… szpital?

No dobra.
Daję za wygraną.
Minęły 3 godziny, moje skurcze są już co 4 minuty a wody popłynęły chyba do cna.
Czas na pobudkę.

-Miłek, jedziemy do szpitala.
-noo… cooo? Po co?
-rodzić chyba. A może nie… nie nie jedziemy.
– co ty do mnie mówisz?
-Bo ja dziś nie mogę rodzić!
– taa… bo to od ciebie zależne.

Zośka została oddelegowana do babci, my dojechaliśmy do szpitala na godzinę 9.
Na oddział przyjmował mnie… położnik. W stylu czeskiego rockmana. Pod szpitalem, wysiadając z samochodu dowiedziałam się, że w domu wody nie odeszły mi do końca. Zrobiły to bezpośrednio pod porodówką.

– ciesz się, że to tylko wody odeszły. Zawsze mogłaś posrać się ze strachu – powie mi serdeczna koleżanka godzinę później. Jakaż ona dosłowna.

IP

Pan stwierdza, że jak na 4 cm rozwarcia to i tak nieźle się trzymam.
Pani przyjmująca dokumenty oświadcza, że od 3 godzin dzwoni do niej pan z różnych numerów i zmieniając głos ciągle pyta o to, czy może przynieść swojej żonie wielki bukiet kwiatów bo po 8 latach urodziła mu dziecko. Pan wkurza mnie do granic wytrzymałości, czuje że przy następnym jego telefonie urodzę i będę drzeć się do słuchawki linczując go za samą próbę zadania pytania po raz sryliardowy.
Podchodzę pod drzwi porodówki gdzie rodziłam zośkę i widzę… krajobraz po bitwie. Nie mam ochoty tam wchodzić.
Pani salowa sprząta miejsce kaźni, a raczej rezultat cudu narodzin.

Krystyna

Z odległości 5 metrów, bujając się jak pingwin pik pok podąża do mnie kobieta – mój kat i przyjaciel na następne 4 godziny.
Krystyna.
Kryśka 6 razy próbuje założyć mi wenflon, niestety bezskutecznie. Komentuje głośno moje żyły, wiek i oznaki nieróbstwa. Szybko przestaje kiedy delikatnie syczę: „Pani mnie wkurwia”.
Woła inną zdolną i uciemiężoną niedzielnym dyżurem koleżankę. Wbija się za 4 razem. Poród będzie pestką po tym co mi urządziły panie położne. Rękę mam jak główna serwująca siatkarka.
Umieram a ktg milczy. Pytam z uporem maniaka czy nie jest zepsute bo moje skurcze za chwilę złamią mi kręgosłup.
Dziwię się, że Krystyna nie pocisnęła mi kontry w stylu:
”przestań mnie wkurwiać” lub „jak wiesz lepiej to się obsłuż”.
Dostaję krótką informację, że krzyżowych nie widać na ktg.
Do 6cm doszłam na czworakach ze szczęką wciśniętą w materac piankowy – ‘Dziesiątkę’. Wysyczałam do Miłka – to nasze ostatnie dziecko! Kolejne adoptuje.
Rozwaliłam kabinę i zerwałam prysznic kiedy złośliwy skurcz po 1,5 minuty wrócił. Travolta w gorączce sobotniej nocy nie był tak zajebisty jak ja – miotająca się jak foliopak na wietrze.

I nagle olśnienie!

JANUSZ! LEĆ PO KRYCHĘ! Zaraz minie 6 cm i nie dadzą mi znieczulenia! JUŻ! WYNOCHA!
Poszedł. Co miał zrobić?

Wchodzi Krystyna.

-no nie mów, że chcesz znieczulenie.. teraz? Pan wyjdzie na korytarz.
-po co? Przecież będzie rodził ze mną.
-Mam pani zapewnić komfort psychiczny i intymność badań.
– Myślę, że ten widok mu nie straszny.
-(szepta mi do ucha) Kotuś, no po co on Cie ma tu wkurwiać a mnie skakać za ramieniem? Chwilunia.

Dobra Krystyno, wygrałaś.
-grr… no i widzisz, zachciało ci Się znieczulenia i muszę iść po zgody.
-Byle szybko bo za chwilę nie będę poczytalna by to podpisać.

Za 3 minuty weszła pani anestezjolog, którą pamiętałam sprzed 4 lat.
– mamuśka szybciutko! Bo mi cesarkę rozkładają na górze!
– ważę tyle co mały słoń. Nie skoczę jak kanarek.
-oj tam oj tam, ja ważyłam raz tyle jak rodziłam.
No już! Głowa w dół i kłujemy.
-zaraz! A jak będę przez to rodzić do wieczora?
-Uwierz mi, że za godzinę najdalej dwie już będziesz na poporodowej.
-no dobra.. ale i tak nie wierzę.
(Boże, gęba mi się nie zamyka nawet na porodówce!)
-Dziubek, będę tu po tej cesarce, wpadnę zobaczyć jak Ci idzie. Na razie mamy spokojnie to z ciekawości wpadnę.

12:30.

Leżę i chyba jestem na haju. W ciągu ostatnich 24 godzin przespałam 2. Nie jadłam od 13 godzin co u mnie i bez ciąży nie jest normalne. Nie czuję nic, więc żeby nie było mi za lekko Krystyna postanawia podpiąć oksytocynę.

13:07

Wpada Krystyna.
No to co. Kończymy?
Wyrywa mnie z letargu.
Jak kończymy?
Śpię. Spadaj!

-Kochana, pakuj się za drzwi albo urodzisz tutaj.
-COOOO? Ale ja nic nie czuję!
-Jak to nic? A skurcze?
-No nic.

Pokonuję 2 metry. Nie. Nie będę kłamać. Krystyna z mężem wloką mnie na fotel porodowy jak żula na izbę wytrzeźwień.
Tylko… jak ja mam urodzić skoro nie czuję partych jak przy Zośce? Sięgam ostatnimi trzeźwymi komórkami do otchłani mojej pamięci i próbuję sobie przypomnieć jak to było…
Skakali mi po brzuchu,potem… bolało, chyba tu… no nic nie czuję.
Rzucam okiem na zegar na ścianie przede mną.

13:12

-Pani Krysiu nie czuję skurczy.
-Jak nie czujesz? Rany boskie to jak ty urodzisz? Dziecko się… no nic. Nic się nie stanie. Powiem Ci kiedy przeć.
-sama sobie poradzę.
-to może ja wyjdę?

13:13

Chyba… teraz… już… jak ta Beata gderała… jak to szło… jednawronabezogona, drugawronabezogona, trzecia…. Wychodź!
-Jeszcze dwa razy! Dwa! I będzie!

13:15

Cisza jak makiem zasiał. Błagam Iwura w myślach by wyszedł bo umrę z głodu.(tak taka myśl w najważniejszym momencie jego życia!).
-JEST! Boże jaki duży! Ale nam to sprawnie poszło!
-tak.. nam. Jasnee.

Janusz:- dlaczego on ma czarne włosy?
Dlaczego ty nie krzyczałaś?Przy Zośce słyszała Cię cała małopolska.

Krystyna:-to ja was zostawię.

13:20

Wchodzi Anestezjolog.
-Dziubek! Aleś się uporała szybko! Gratuluję. Niedowiarku!

Krystyna to prawdziwa postać.
Osoba marzenie. Nie mogłam mieć lepszej położnej. Trafiłyśmy na siebie jak kosa na kamień, ale dogadałyśmy się idealnie. Po porodzie Krycha stwierdziła, że miała mnie przeprosić za swoje zgryźliwości bo widziała, że mnie to w jakiś sposób stawia do pionu, ale rezygnuje z tego. Rezygnuje bo jestem tak wredna jak ona. Miłek również spełnił swoją porodową rolę.

Rok temu urodził się nasz syn.

20151013_113738

Dziecko, do którego przekonywałam się pół roku a na które czekałam prawie dwa lata. Mały człowiek, który każdego dnia uśmiecha się do nas bez powodu. Pokochaliśmy go wszyscy. Zosia bez zazdrości skakała wokół niego, ciągle pytając czy może go powąchać i przytulić.
Serce urosło. Jest nas czworo. Myślę, że to co czuję dzisiaj pisząc o tym to szczere szczęście. Nie mogło być lepiej. Jasne moglibyśmy być bogaci, nie mieć kredytów, pracować 8 godzin dziennie, mieć jedno dziecko lub nie mieć wcale dzieci. Nie bylibyśmy sobą. Nie mielibyśmy tyle szczęścia ile dają nam one. Więcej niż wszystkie pieniądze świata. Nasze dzieci.
20151011_142022img_0601

img_0602
20151012_104152
img_0626

img_0637

5 Comments

  1. Uśmiałam się i poryczałam jednocześnie! Piękne wspomnienia!

    1. A mówią, że historie porodowe są jak wyjęte z horroru 😀

  2. Najlepszy Twój tekst. W końcu nic Ci tak w życiu nie wyszło jak dzieci 😉 Popłakałam się.

    1. Bardzo Ci dziękuję 🙂 <3 Dobrze się pisze o kimś/ czymś co się kocha:)

  3. Tekst czyta się super, masz talent do relacjonowania z jajem o jednak poważnych tematach 🙂 Słodkie stópki i po prostu zazdroszczę ci tych porodów <3

Comments are closed.