Blog

Enthusiastically impact plug-and-play value afters market models

O mały włos…

Do trzech razy poród… – część druga

20:10
Położna wraca, patrzę na nią z lękiem i wkurwieniem. Nie wiem co robić, myśleć i czuć.
-nie denerwuj się. Musimy zrobić powtórne badanie bo usg może fałszywie obliczyć pomiary, ale to jeszcze nie jest przesądzone.
Myślałaś o cięciu?
-nie myślałam, bo uważam to za ostateczną ostateczność. Gdyby okazało się, że to jedyny sposób by spokojnie wszystko przejść to nie będę się stawiać, nie za wszelką cenę.
– zrobimy ponowne ktg….

21:10
Ktg … dało niepokojące wyniki. Jadę na wózku na izbę przyjęć, czekamy 2 minuty. Wybiega młoda dziewczyna, zapłakana. Miota się. Płacze i krzyczy, że to niemożliwe.
Poroniła.
Wjeżdżam ja. Atmosfera tak gęsta, że można ciąć ją nożem.
Wita mnie inny lekarz. Patrzę na niego z niepokojem a jednocześnie chce mi się śmiać.

Wygląda jak Majami z Pitbulla. Bada mnie i mówi, że rozwarcie jest już na 6/7 cm.
Leżę na leżance i czuje, że brzuch mi zaraz wybuchnie.
Pyta o odejście wód, o poprzednie ciąże, dzieci, porody…
-Proszę Panią, może Pani rodzić naturalnie, ale odradzam. Jeśli się będzie Pani upierać to poród prawdopodobnie będzie kleszczowy. Wymiary głowy dziecka są mniejsze niż wymiary jego barków, podczas…
Wyłączam się. Mój mózg wchodzi w stan hibernacji, od teraz wszystko dzieje się błyskawicznie. Zaczynam drgać, ale nie wyje.

-nie będę się upierać. Wiem jak to się skończy. Zgadzam się.
Ile mamy czasu?
-Wód praktycznie już nie ma. Musiały się sączyć lub odejść (ALE KIEDY?!)
dziecko waży wg mnie 4300, ale biorąc pod uwagę historię pani ciąż dziecko może być większe. USG może się mylić ok. 500g w dół lub w górę. Nie będę ryzykował. Jestem za was odpowiedzialny. Widzi Pani, że brzuch jest bardzo duży.

21:35
Piszę do przyjaciółki, że jadę na cięcie. Wyję i nie umiem się opanować. Wiem, że nie ma wyjścia. Godzę się na wszystko, ale boje się okrutnie. Co jeśli coś pójdzie nie tak?
Przebieram się z pomocą położnej. Miłek nie mówi ani słowa.
-miałam 2 cesarki i żyję, jestem tu z Tobą. To jest lepsze rozwiązanie. Lekarz jest naprawdę dobry, możemy mu zaufać.

21:40
Wchodzi Majami z plikiem zdjęć z usg i koleżanką w blond włosach do pasa i ogromnym wachlarzem rzęs. Słucham ich i przerywam to co mówią.
-Nie musicie mnie przekonywać. Podjęłam już decyzję leżąc pod usg, zgadzam się na cesarkę. Jej waga jest wynikiem opuchlizny, jakiejś choroby? Nie mam ani nie miałam cukrzycy. Skąd taka masa?
-niee… jest po prostu gruba –orzeka Majami.
-o kobiecie się tak nie mówi- próbuje ironicznie zażartować.
-ale ja mówię o dziecku nie o Pani.
-Ja myślę, że nie o mnie, ale dziecko to też ona.
Położna się śmieje, lekarka też się szeroko uśmiecha.
-Proszę mi wierzyć, to najlepsza decyzja jaką mogła Pani podjąć. Musimy się pośpieszyć.

21:45
Jadę zielonym, mdłym korytarzem, wiozą mnie wózkiem a ja nie wiem czy puszczę pawia czy ucieknę.
Wsiadam na stół, próbują się wbić, ale mam okropny skurcz.
Udaje się. Leci cicha muzyka…
-to jeszcze tętno… potem cewnik…
przykładają detektor… szukają nerwowo, patrzą na siebie i w mgnieniu oka leżę na stole, wszystko podpinają tak szybko, że nie wiem gdzie i kto co wbija.
Zamykam mocno oczy i czuje, że mnie mdli. Modlę się w duchu by nie otworzyć oczu i nie zobaczyć niczego w lampie. Odwracam głowę w prawo… i widzę scenę w szybie…
1 cięcie, 2 cięcie…
Słyszę szepty … szybciej, nie było tętna.
Lekarz spokojnie pyta o nazwisko lekarza prowadzącego ciążę.
Odpowiadam.
-Niech Pani posłucha – zalecam Pani zmianę lekarza.

22:03
Czuję ucisk. I nieziemską ulgę. Jakby ktoś wyjął ze mnie 50 kilogramowy kamień.
Podnoszą ją do góry. Cisza.
Cisza.
Cisza….
Lekarz ją przerywa i podnieconym głosem mówi :
-Pani Magdo, podjęła Pani najlepszą decyzję. Najlepszą. Proszę otworzyć oczy i popatrzeć. Ma Pani piękną córkę. Ale mogło was obu nie być.
Dziecko ma podwójny sznur na pępowinie i ogromny węzeł prawdziwy.
Dają mi ją na sekundę do policzka. Jest gładka. Zapłakała raz. Po przyłożeniu do policzka przestała. Chce ją mieć. Przy sobie. Wiem, że nie będzie to możliwe. Będzie sama do rana.
Szyją mnie a ona ląduje na wadze.
Słyszę dyskusje, że jest tak duża, że dawno nie mieli takiego kolosa.
-Ile ma? Z 4700?
-4500?
-Nie, 4300.

Usg się nie pomyliło.
Szyją mnie, jest mi zupełnie wszystko jedno. Czuję taki mętlik w głowie i w ciele, że trudno mi powiedzieć cokolwiek.
Jadę na OIOM. Poleżę tam do obchodu.

Wchodzi Miłek, jedzie do domu do dzieci. Po nim przychodzi położna, która ze mną była. Gratuluje mi i mówi… z trzęsącym się głosem, że słyszała. Wie wszystko.
-Gdybyś się uparła mogłoby jej nie być. Dobra decyzja.
A jaką inną mogłam podjąć?

-Zdecydowałaś jak dasz jej na drugie imię?(rozmawiałyśmy o tym na przedporodowej)
-Tak. Gloria.
-W tej sytuacji…. To idealna decyzja. Odpoczywaj. Rano się spotkacie. Jest śliczna.

Stary zabiera mi wszystko włącznie z ładowarką. Nie mogę spać a mam 5% baterii. Przeżywam okropnie to co miało miejsce chwilę wcześniej. Nie mam nawet jak napisać do kogokolwiek. Trzęsę się jak galareta. Zamykam oczy i zasypiam na 30 minut. Do 8 rano śpię po 20-30 minut. Odliczam do momentu kiedy ją zobaczę.
Jest późno. Bardzo.

Otwieram oczy i wydaje mi się, że ze stresu i zmęczenia mam omamy.
Jednak nie.
Pielęgniarka podłącza kroplówkę a obok mnie kuca lekarz, który mnie ciął.
-Przyszedłem pogratulować. To była dobra decyzja. Dobra współpraca. Dziecko było duże zakładaliśmy, że może utknąć, baliśmy się, że macica pęknie przy próbie porodu naturalnego, do tego zanik tętna. Obie dałyście radę. Najgorsze już za Panią. Jeszcze raz gratuluję.
Mam łzy w oczach. Nie mogę zrozumieć jak do tego doszło.
Mogło nas nie być.

1:30
-przepraszam… czy pojadę na normalną salę?
-Pani? Nie. Pani na położnictwo pojedzie po obchodzie.

6:30
Pani położna wstaje ze swojego miejsca przy pulpicie. Podchodzi do mnie i szeptem tłumaczy, że podniesie mi łóżko, po 20 minutach usiądę, a później pójdziemy pod prysznic.

6:45
-Już Pani siedzi? Dobrze się Pani czuje?- pyta Majami wchodzący na salę.
-Nic mi nie ma. Chciałabym zobaczyć dziecko.
-Już niedługo. Wszystko z nią dobrze. Jeszcze raz gratuluję, cieszę się bardzo, że wszystko dobrze się skończyło. Kończę dyżur i chciałem się pożegnać.
 
7:15
Pani trzymając mnie za rękę, pomaga mi dojść do łazienki, wejść pod prysznic. Trzyma cewnik, pomaga zdjąć koszulę, podaje mi mydło, pomaga mi się wytrzeć i przebrać.
-Zobaczysz, za chwilę poczujesz się lepiej.
Dawno, bardzo dawno nikt nie wzbudził we mnie takiego szacunku. Byłam jej wdzięczna za każdy ruch, za empatię, za ludzkie podejście do mnie. Byłam słaba, bezsilna, bezbronna. Ta kobieta była pełna współczucia. Jak urodziłam Zośkę… tak samo pomagał mi mąż. Mył mi plecy, włosy… pomagał wycierać nogi i osuszał plecy. Moment gdy jesteś bezbronna i dostajesz empatię… opiekę… poczucie bezpieczeństwa…- tego się nie zapomina.

8:30
-Pani Miłek, nagłe cięcie,….. (próbuję tego nie słuchać gdy opowiadają o tym wszystkim). Jak się Pani czuje? Wyniki… duża anemia. Czegoś Pani potrzebuje?
-Tak, nie będę karmić proszę o leki i o przeniesienie do dziecka.
-Dobrze, proszę wypisać Pani X, a Pani się powoli zbiera i jedzie do dziecka.- mówi starsza, drobna lekarka.

9:04 jestem na Sali.

Sama. Bez ciuchów, torby, dziecka. Wychodzę do drzwi, oparta o futrynę, która podtrzymuje moje rozdygane ciało. Zaczepiam pielęgniarkę i pytam czy przywiozą mi dziecko. Pyta kiedy urodzone, mówię, że wczoraj w nocy po 22.
-Jeszcze jej Pani nie dostała?
-Nie, teraz przewieźli mnie z innej sali.
-Może Pani podejść na noworodki lub poczekać na koniec badań.
Zbieram się w sobie, wszystko mnie ciągnie i ciśnie. Idę krajem korytarza. Krok za krokiem. Stopa do stopy. Jakbym na nowo uczyła się chodzić. Odcinek, który normalnie pokonałabym w 3 minuty zajmuje mi 10 minut powolnego cupkania.

W myślach przytaczam obraz pijanego sąsiada z bloku mojej matki. Jak wracał nad ranem po imprezie szedł tak samo zalotnie jak ja w tym momencie. Dochodzę do sali noworodków.
Błędnym wzrokiem szukam mojej córki. Jej rożka w króliczki.
Pani pyta o nazwisko, płeć. Przywozi mi wózeczek zwany mydelniczką…

-Proszę. Duża i silna dziewczynka.
-Bardzo płakała?
-Prawie wcale.
Cóż mogła powiedzieć innego… prawie pękło mi serce jak ją zobaczyłam. Zdjęte ubranko, pewnie po badaniu przez pediatrę. Golutka, w samym pampersie, zapięta byle jak w rożku.
Wszystkie ubranka były za małe.
Telefon się rozładował, nie wiem ile czekałam na Miłka.

Włożyłam ją taką golutką pod moją koszulę i słyszałam jak cichutko pojękuje. Jej oddech nie był już taki gwałtowny jak po wyjęciu z łóżeczka.
Poczuła?
Poznała mnie?
Zasnęłam.
Obudził mnie Janusz wchodzący z tobołkami na salę.
Czułam się źle. Co bym komu nie powiedziała – było źle. Przede wszystkim psychicznie.
Ale miałam ją ze sobą. Obok.
Czy zdecydowałabym się na kolejne dziecko?

Nie.
Jeśli kiedykolwiek w życiu urodzę jeszcze dziecko…. Nie, nie chcę o tym myśleć. Nie wiem co będzie. Moja macica może dałaby jeszcze radę. Moja psychika – raczej nie.

Od 6 miesiąca powinnam być pod wzmożoną kontrolą, od 8 mieć co 2 tyg ktg a ciąża powinna być rozwiązana przed terminem. Dziecko prawdopodobnie będzie jeszcze większe od Idy.
Niebawem miną 2 lata od tego dnia. Ja zamiast cieszyć się na myśl o 11.04 czuję dreszcz przerażenia.
Patrzę na nią każdego dnia i wiem, że jest darem. O mały włos… a mogło się to skończyć zupełnie inaczej…