Blog

Enthusiastically impact plug-and-play value afters market models

Jak dałam życie szalonemu pomysłowi

W życiu nie pomyślałabym, że jeden z najbardziej szalonych pomysłów jakie przyszły mi do głowy zostanie spełniony, wdrożony w życie – a raczej, że zostanie mu dane życie.

Kiedy urodził się Iwo ktoś powiedział – spoko, masz już z głowy. Masz dwójkę , na dodatek różnej płci – wypełniłaś zadanie a teraz podrosną i masz spokój. Tylko, że ja od dawna (bo nie od zawsze) mówię, że chcę mieć czworo dzieci”! Nie na raz, ale czuję, że to byłoby moje optimum (jeśli ekonomiczna sfera życia nam na to pozwoli). I co w tym złego? Czy jestem gorsza w czymś od ludzi, którzy mają jedno dziecko?

Stuk, puk – puknij się w czoło!

„jeśli czujesz się na siłach…”, „no… jak chcesz”, ”zwariowałaś!”, ”na leczenie już za późno, weź babo znajdź spokój w życiu a nie dzieci i dzieci!” – łaj? Czy ja neguję czyjeś decyzje o tym, że nie chce mieć w życiu dzieci? Czy ja neguję to, że chcą mieć wyłącznie jedynaka? Nie. Każdy ma swoje podwórko do ogarnięcia. Na moim może być głośno, emocjonująco i czasami nerwowo. Luz. Inaczej nie umiem. Tylko… nie neguj tego. Albo… inaczej, możesz negować , ale nie każ zmieniać mi podejścia do życia na siłę.

Każdy niesie swój krzyż?

Powiedzmy, choć ja nie uważam tego za coś co mnie przytłacza. No dobra. Nie zawsze mnie przytłacza, ale się zdarza 😀 Dzieci to taka sfera życia, która jest nieprzewidywalna i nigdy nie wiesz co cię z nimi czeka. Zaplanujesz obiad u babci a tu nagle 10 minut przed wyjściem jedno z dzieci rozbija głowę o krzesło, bo chciało być Batmanem. Wymalowana, wyubierana zrzucasz outfit i ratujesz małego pacjenta psychiatryka. Z obiadu wyszedł podwieczorek i to z Polsatem.
Wstajesz w czwartek o 7 – w czwartek bo pierwsze trzy dni tygodnia jest w miarę ok, bez kryzysu łóżkowego – ciuchy naszykowane dzień wcześniej, zaakceptowane, wszystko spakowane do szkoły i pracy i w ferworze przygotowań do ewakuacji z domu natrafiasz na bombę gorszą niż wybuch reaktora w Czarnobylu.

-Spodnie ? Coś ty mi dała!
–ubieraj się sama to nie będziesz Mieć pretensji!
-Mamooo…. Oblałam się płatkami – i wiesz, że to zdecydowanie są te momenty w macierzyństwie kiedy chcesz wrzucić w swoim życiu REWIND do liceum. Wolisz pisać sprawdzian z fizyki niż wychodzić rano z dziećmi z domu. I kiedy już wykonasz mission impossible – dzieci
rozwiezione,Ty w pracy , bańka pryska! Musisz kończyć żeby ich poodbierać, żeby zrobić zakupy, zrobić obiad, zawieźć na dodatkowe zajęcia i paść na pysk po południu. I to nie ten szał popołudniowy jest zły. Najgorsza jest myśl o tym, że czas spać i to wszystko zacznie się od nowa. I znowu płatki będą obrzydliwe, bluzka nie taka jak trzeba i znowu z językiem nad pępkiem będziesz szukać kluczyków od auta żeby zdążyć zawieźć to diabelskie nasienie na 8 do szkoły.

I to jest typowy obraz matki, która zapierdziela, rano doświadcza śmierci mózgu słysząc argumenty dziecka przeciwko całemu światu a wieczorem ryczy kiedy słyszy, że dostało 5 w zeszycie (z emotką kupy na okładce) i myślisz wtedy – boże, jakie te dzieci cudowne! Boże! Daj mi ich więcej!

No i dał.

I zaczyna się wszystko od nowa. Jak mam wstać jak nie mogę się obudzić. Kto wymyślił ciążę? Kto wymyślił taki sposób przychodzenia ludzi na świat? Czemu nie rosną w doniczkach? Czemu nie mogę zjeść mojego ukochanego obiadu tylko ręce automatycznie pakują mi do otworu gębowego owoce, które nie są ostre?

Nie będzie Martini… 5 minut na balkonie… i w ogóle jak można palić? Po cholerę mi ta paczka na parapecie, skoro nie mogę nawet poczuć smugi dymu bo mam ochotę zabić za ten smród?
Teraz najgorsze… jak się nie denerwować kiedy muszę rano obcować z wkurzonym dzieckiem? Jak żyć? Po co mi to było. A tak… chciałam realizować życiowe założenia. To Se mam.

W co ja się ubiorę. Spodnie mnie gniotą. Ja pieprze.. jak to w 7 tygodniu ciążówki? Masakra. Tragedia i dramat. Jak żyć?

Trzecie?

Normalnie sama się sobie aktualnie dziwię. Pierwszą ciążę zniosłam nawet nieźle. Pod koniec zaczęło rozchodzić mi się spojenie, ale poza tym było dobrze. Jadłam ile mogłam, wszystko było pyszne, wspaniałe i cudowne. Przeżyłam wesele w 27 tygodniu ciąży, przeżyłam najgorsze lato w ciąży –wtedy tak myślałam…- było dobrze. Mimo, że na koniec tak zachciałam zmienić swój imidż, że z blond włosów do połowy pleców zafundowałam sobie włosy do ramion w kolorze czekolady. Dowiedziałam się, że to był błąd kiedy Miłek wrócił do domu…
Druga była nieco bardziej problemowa, choć do przeżycia a teraz nie wiem jak się nazywam, nie wiem jaki mamy dzień tygodnia ani co komu obiecałam zrobić.

I kiedy czytam początek tego co napisałam, że czwarte… myślę, że to nie jest wcale realne! Plan na tą ciążę był prosty. Nareszcie nie studiuję, nie mam ogromnych problemów, wszystko w miarę się układa i staram się nie denerwować czymkolwiek bo z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. W zamian dostałam samopoczucie jak u 80 latki, bezsenność, skurcze krzyżowe i ciągłe bóle brzucha. Gonitwę z odbieraniem, odwożeniem, pracą i dodatkowymi zleceniami. Czuję się jak czołg z pierwszej wojny światowej – niedopracowany i opadający na dno jakiegoś zapomnianego jeziora.

W sumie… było to do przewidzenia. Przecież życie to nie fajne fotografie z instagrama czy pinteresta. Staram się odganiać to wszystko, przesuwać na dalszy plan, zaciskać zęby i jak zwykle metaforycznie dać sobie w pysk po to by cieszyć się tym, co mam możliwość przeżywać. Nie każdy ma tyle szczęścia i wiem, że niejedna kobieta byłaby skłonna zamienić doskonałe samopoczucie na ten, w którym ja się obecnie znajduję.

Czasami mam tego serdecznie dosyć. Na przykład teraz, kiedy jest druga w nocy, kończę wpis i nie czuję zmęczenia. Cierpię na totalną bezsenność od kilku dni. Ida ładuje w środku w najlepsze tak, że komputer na kolanach podskakuje a w domu wszyscy chrapią. Wiem jednak, że za dwa lub trzy lata znowu zatęsknię do tego stanu.