Blog

Enthusiastically impact plug-and-play value afters market models

Do trzech razy poród…

część pierwsza

Przeszło dwa lata próbowałam dojść do siebie. Zapomnieć, przeżyć na swój sposób i żyć dalej. Porzuciłam wszystkie kontakty, pisanie, własne przyjemności. Zamknęłam się w środku na cały świat. Miałam wrażenie, że nikt ani nic nie będzie mnie w stanie wyciągnąć z tego stanu. Być może górnolotnie to zabrzmi, ale tylko rozliczenie się z przeszłością daje spokój.

Do trzech razy poród…
Na Idę czekałam długo. Było mi to zupełnie wszystko jedno czy dziecko okaże się dziewczynką czy chłopcem. Było mi zupełnie obojętne kiedy się urodzi. Ważne było dla mnie by w ogóle udało się być w tej ciąży. Miesiąc w miesiąc badania, krew, mocz – załamka. Nie, nie, nie… Fajnie się mówi, że w końcu się uda, że przecież mam dwójkę, ale ku#wa mać, to nie jest kolejna para butów! Nikt kto tego nie przeżył nie powinien dawać złotych rad.
Udało się. Przywieźliśmy naszą dziewczynkę z Dalmacji. Dosłownie.

Pamiętam jak po przyjeździe do domu wiedziałam.  Otwarłam oczy i zobaczyłam, że moje dłonie spoczywają na brzuchu. W podskokach pobiegłam na kolejną betę, gdzie Panie nie pytały. Widywały mnie każdego miesiąca, wiedziały, że nie wypada pytać.
Kolejnego dnia pojechałam po wynik…

Drżącymi palcami otwierałam małą karteczkę i … zobaczyłam wynik … 10.67! Tak! Tak!
Pani laborantka, nie podnosząc wzroku burknęła tylko, że nie ma się co cieszyć bo to bardzo niski wynik i wartość może spaść w najbliższym czasie.
Wiem, wiedziałam też wtedy, że ma rację, ale …. W życiu nie miałam w sobie tyle szczęścia. Do dziś pamiętam jak bardzo bolała mnie twarz od uśmiechu i jak okropnie przeżywałam poród Bridget Jones 😀

Potem zaczęły się omdlenia, słabości, drętwienie kończyn, duszności… czułam się tragicznie. W listopadzie Iwo obudził się z okropną wysypką, brał antybiotyk i pomyślałam, że to wynik źle dobranego leku.
Lekarz w ośrodku stwierdził, że to odra. Odesłano nas na zakaźny do Krakowa. Naiwnie myślałam, że to minie, że nas odeślą ze śmiechem do domu. Zabrałam mimo wszystko trochę rzeczy i zabawek dla Iwa. Do szpitala nas przyjęto, ze śmiechem i powagą. Bo skierowanie brzmiało – odra a wówczas panował ogólny strach przed odrą bo w tym czasie wystąpiło bardzo dużo przypadków.
Tak więc w 20 tygodniu ciąży leżałam z Iwem w izolatce w szpitalu na oddziale zakaźnym.
Kręgosłup zaczynał odmawiać posłuszeństwa, moje nerwy były na wykończeniu, nie miałam siły. Zrezygnowałam z pracy.

Od lutego wstawałam w sytuacjach skrajnej konieczności. Brzuch utrudniał mi poruszanie się, lędźwia paliły żywym ogniem. Od stycznia przestałam sypiać. Od 23 do 4 rano oglądałam seriale. Wydawało mi się, że po kolejnym miesiącu takiego życia umrę. Nie umarłam. Stopy ważyły z 20 kilo każda po półgodzinnym siedzeniu na krześle. Pas ciążowy, pas stabilizujący kręgosłup, leżenie, leki, maści na opuchlizny, niepełnosprawność. Wszyscy koło mnie chodzili jak koło pacjenta z paraliżem.
Modliłam się o wczesny poród.
Pani doktor … choć tytuł powinni jej odebrać…

Czwartek, 11:40

Przyjęła mnie na ostatnią wizytę z ktg dzień po terminie. Od rana miałam regularne skurcze.
Ktg zrobiono mi w pomieszczeniu gdzie leżało wszystko – farby, ciuchy robotników, rozpuszczalniki, burdel jak w Warszawie w 1945.
Leżałam i w myślach rzucałam zaklęcia bo szlag mnie trafiał. Wiedziałam, że znowu usłyszę :”Pani Madziu, no co Pani to jeszcze nie teraz”.
Nie myliłam się ani trochę. Jednak przy badaniu Pani stwierdziła, że szyjce trzeba trochę pomóc przez co mało nie umarłam. Schodząc z fotela dostałam kolejnych skurczy, które odebrały mi możliwość myślenia, oddychania i funkcjonowania.
„Lidzia, no patrz, urodzi nam tutaj!” No ku#wa dziwne… po terminie, z regularnymi skurczami..

USG 12:10
„Wód jest pod dostatkiem, dziecko ma dużo miejsca, o jaka piękna rączka!”
-Ile mniej więcej może ważyć?
-a… wpiszemy sobie tak 3780.
-jak to ‘wpiszemy’? przecież 3 tygodnie temu było 3600 a poprzednie dzieci w ostatnim miesiącu przybierały po około kilogramie?
-Da Pani radę! Urodzi Pani szybciutko, szlak ma przetarty! Nie urodzi Pani przed weekendem. – Jak bardzo się mylisz, dowiem się dopiero za kilka godzin…

Mocno mi się to nie podobało. Lekarz ma być fachowcem, konkretnym. Rozumiem, że USG nie pokaże idealnej wagi bo to tylko urządzenie, może zaburzać wielkości – ok., można się tak tłumaczyć. Jednak… bez kitu. Wpiszemy sobie? Tak na oko?

12:50
Do domu wróciłam wkurwiona, ze skurczami występującymi co 6 minut. Zjadłam coś w obawie, że jednak urodzę i umrę z głodu do nocy.
14:50
Starego nadal nie ma, dzieci z nim jeżdżą. Jestem sama. Dzwonię i mówię, że to chyba jednak dzisiaj pozbędę się wszelkich dolegliwości odbierających mi godność. W strachu wpada i co 10 minut pyta czy jedziemy, czy nie jedziemy co wkurwia mnie jeszcze bardziej niż można sobie to wyobrazić.

15:30

Idę pod prysznic, ból staje się nie tyle mocny co tępy. Uciążliwy bo paraliżuje mnie na minutę i męczy. Wiszę na kabinie, wrzątek leje się po moim kręgosłupie.
Decyduje, że za 20 minut zobaczę co dalej. Choć skurcze mam już co 4 minuty.
Twardo twierdzę, że ja dzisiaj nie urodzę bo tak nie boli poród.

16:00
Piszę do matki, że chyba jednak musi przyjść do dzieci bo my musimy jechać.
Do dziś nie rozumiem fenomenu jej przybycia bo zjawiła się w 9 minut od telefonu choć standardowo zajmuje jej to 30 minut. Chwała jej za to. Choć po przyjściu zaczęła naciskać żebyśmy jechali, żeby szybciej, że na co ty czekasz, urodzisz w aucie… co sobie myślałam – możecie się domyślić sami.
16:50
Pakujemy się do auta. Droga do samochodu zajęła mi jakieś 10 minut, 5 skurczy. Wody jeszcze nie odeszły.

18:20 Kraków
Korki jak cholera… Remontują chyba wszystko co możliwe. Co chwile pika jakaś czujka. Nie wiemy od czego.
Mijają 2 mocne skurcze, są co 2 minuty. Stary zerka na mnie i na deskę rozdzielczą.
Pytam co myśli? (urodzę/nie urodzę?)
-jak co? Co tak pika w tym aucie….

18:44 Kraków – Ujastek

Wychodzimy z samochodu, ale po wystawieniu jednej nogi przychodzi skurcz ścinający mnie z nóg. Siadam. Wstaję po kilku minutach i staram się przyspieszyć choć czuję, że za chwilę znowu mnie sparaliżuje. Rzucam szybko okiem co zmieniło się od mojej ostatniej wizyty w tym miejscu. Stwierdzam, że niewiele. Wchodzimy na izbę przyjęć. 3 uśmiechnięte pary, 3 kobiety z dużymi brzuchami, jedna wychodzi z pokoju przyjęć i idzie z partnerem na porodówkę. Widzę położnika, który przyjmował mnie na oddział gdy rodziłam Iwa.
Wchodzi do gabinetu a w drzwiach wymija go uśmiechnięta kobieta:

– w czym mogę pomóc?
-nam? Chyba rodzę…. Ale nie mam pewności J
– 2 minutki.

Z przeciwnej strony nadchodzi znajomy mi mężczyzna.

-ooo, 5 cm?

-już Pan widzi? (żart stulecia :D)
Wchodzę zaproszona wielkim uśmiechem Pani w ciemnych włosach. Przechodzę na fotel, bada mnie ten sam położnik, mówię, że ostatnim razem też mnie przyjmował.

– i co? Dobrze się skończyło?
-pewnie, że dobrze. Przede wszystkim szybko.
-Dziecko było duże?
-4 kilogramy, ale poszło sprawnie. Książkowo.
-wie Pani, mogła Pani dłużej w domu siedzieć….
Świetnie. Pewnie mnie odeślą na patologię lub do domu bo to przepowiadające…
-czyli nic?
– jak nic? Pani ma już 5 cm rozwarcia. Jak dobrze pójdzie to do 2 godzin będzie miała Pani wszystko za sobą.
Waga na ten moment około 4150g. (WHHAAAT?! Przecież Pani doktor na pałę wystawiła informację, że nie przebije 4kg)

Schodzę z fotela, ogarniam się, idę podać badania, ale w trakcie grzebania w segregatorze przychodzi kolejny skurcz… pani z wyrozumiałością przejmuje wszystkie papiery i mówi żebym przeżyła skurcz a ona poczeka.
Szybko rzucam, że oczekuję znieczulenia i nie nudzę więcej.

18:59 Sala przedporodowa

Przychodzi cudowna położna, uśmiechnięta i wyrozumiała, Śmiejemy się, że jestem już weteranką. Przebieram się, podpinamy ktg, ale… jest dość ciche. Wspominam o znieczuleniu i błagam o pośpiech bo wiem, że za moment będzie na nie za późno.
19:40
Słyszę rozmowy na korytarzu, a raczej urywki i wpadam w panikę…
-coś ty… nie dostanie zzo bo dziecko jest za duże…. Dysproporcja… nie ma takiej możliwości. Leć po… niech ją szybko zbada…

Już wiedziałam, że nic nie pójdzie tak łatwo jak poprzednio. Czułam, że to dopiero początek złych wiadomości…